Na ostatnim maratonie nie udało mi się zdobyć kompletu pieczątek, więc był to dobry pretekst, żeby w ramach Wirtualnej Tour de Silesii 250 udać się jeszcze raz na Jurę i zdobyć tę ostatnią. Ułożyłem trasę tak, żeby jechać maksymalnie bocznymi drogami i przy okazji zaliczyć jak najwięcej gmin, których mi brakowało w tym rejonie. Odziałem mojego Gianta Defy Advanced 1 w sakwy Giant H2PRO i skoro świt ruszyłem w trasę.
Maciej Paterak
Układając trasę starałem się wybierać maksymalnie boczne drogi, ale asfaltowe. Ciągle na Google Street View sprawdzałem czy na pewno będzie odpowiednia nawierzchnia i z grubsza mi się to udało. Nieoczekiwanym problemem na początku okazała się budowa drogi S1, którą co chwilę musiałem przecinać, a nie zawsze to było możliwe. Na szczęście skończyło się na jednym niezbyt długim objeździe. Resztę przejechałem bez trudu. Ale najfajniejsze z rana są widoki i cisza, kiedy większość ludzi jeszcze śpi. Jedynie mniej przyjemna była temperatura oscylująca w okolicach 2 st.C i skutecznie wymrażająca mi palce u stóp.
Na szczęście szybko zaczęło się ocieplać, a na horyzoncie typowe śląskie industrialne widoki. Tym razem jednak nie mam problemów oddechowych. Może dlatego, że wbrew pozorom jest tu sporo leśnych odcinków dróg, do tego kompletnie pustych. Nie spodziewałem się tak przyjemnej trasy podczas przecinania Aglomeracji Śląskiej. Postanowiłem też częściej niż ostatnio robić odpoczynki i to był dobry pomysł. Tym bardziej, że często spotykam fajne miejsca dla rowerowych turystów.
Przyjemna temperatura sprzyja szybkiej jeździe i tuż po 11-ej docieram do Ostrężnika. Od razu kieruję się do restauracji "Zamek Ostrężnik" i, co ciekawe, Pan z obsługi zapamiętał maraton sprzed tygodnia i na mój widok wyciągnął pieczątkę. :) No i jest! Główny cel wyprawy osiągnięty. A że restauracja dobrze się prezentuje, postanawiam tam zjeść obiad - "Sandacz w śmietanie" był rewelacyjny! Chwilę po mnie weszło trzech kolejnych rowerzystów - ciekawe czy dla nich Pan też wyciągnął pieczątkę? :)
Pojedzony, w pełni zadowolony z osiągniętego celu, rusza z powrotem. Do domu według śladu to jeszcze 125 km, ale postanawiam ją nieco wydłużyć. Chodzi oczywiście o zdobywanie gmin. Tak więc szybko cisnę fajną drogą w stronę Koziegłowy, gdzie tak się zapędziłem, że niemal wyjechałem na "dwupas" na Częstochowę. :) Jednak na czas się zorientowałem gdzie mam skręcić, żeby wrócić na mój ślad.
Ponownie pokonuje bardzo fajne boczne drogi z pięknymi widokami, ale to tu mam najmocniejsze podjazdy na całej trasie. Jura to nie góry, ale tu i ówdzie można się zmęczyć. Jednak wolę górki niż centra miast, co wkrótce mnie czeka przy ponownym przebijaniu się przez Aglomeracje Śląską.
Przy okazji zaliczam kilka fajnych punktów widokowych. Ale wszystko co dobre szybko się kończy i czas na Czeladź, do której dojazd raczej mało porywający. Byle szybciej zaliczyć gminę i szybka ucieczka w możliwe jak najbardziej boczne drogi.
Gorzej, kiedy na takiej drodze są tory tramwajowe. Raz zdarzyło się, że jadąc takowymi zza zakrętu zaskoczył mnie tramwaj jadący w przeciwnym kierunku! Szybka ucieczka i dalej już bardziej uważna jazda. No tak, w moich okolicach nie ma takich atrakcji, to też brak u mnie właściwych nawyków.
Na szczęście szybko docieram do Mysłowic, a następnie już w bardziej przyjazne zalesione miejsca. Uff, wszystko co najgorsze już za mną! Teraz już czysta natura, pola, rzeki, stawy, łąki i brak większego ruchu samochodów. Szybko też uciekają ostatnie kilometry, kiedy jazda sprawia przyjemność, a nie jest walką o przeżycie... ;)
Tuż przed 19-ą docieram do domu. Wyszło 263 km w około 13 godzin z odpoczynkami, czyli bez problemu zmieściłem się w limicie czasu wynoszącym 20 godzin. Trasa zaliczona, pieczątka zdobyta, a więc zadanie wykonane! Czas planować pięćsetkę i kolejne gminy, bo 125 km to pewnie szybko zaliczę w któryś weekend.